Po kilku latach w Holandii i przeprowadzce do UK w roku 2013, gdy myślałam, że już nic mnie nie zdziwi...trafiłam do Oxfordu i przeżyłam dość duży szok kulturowy. Wyspy Brytyjskie są tak bardzo różne od krajów, które znałam! Z resztą - do dziś zaskakuje mnie tutaj coś dosyć często (choć z biegiem lat - coraz mniej). Dlatego też dzisiaj, z przymrużeniem oka - o różnicach, plusach i minusach życia na Wyspach, o ludziach, zwyczajach i dziwactwach - tych małych i tych dużych... ;) Dopisz do listy w komentarzu swoje własne spostrzeżenia! :)
Brytyjczycy, to wyjątkowe społeczeństwo - wielokulturowe, podzielone na liczne klasy i kasty. Od 'beneficiarzy' spędzających życie na koszt podatników i narzekających, że obcokrajowcy "zabierają im pracę", przez klasę robotniczą, po Lordów zamieszkujących posiadłości na wsi i dzierżących akty notarialne na ziemię wartą miliony funtów. Łączy ich jedno - lubią być postrzegani jako wyjątkowi i oryginalni. Ich chlubą i dumą jest United Kingdom - Ziemia, która wyróżnia się pod tak wieloma względami wśród innych...
Dzisiaj opowiem Wam o niektórych rzeczach, które zauważyłam w UK, a które są niespotykane gdzie indziej. Będzie o wszystkim - od toalet, przez antykoncepcję, po piwo w barach ;)
Jako pierwsze na dywanik (a nie wykładzinę, o niej dalej sic!) pójdzie... PIWO :)
Kupując browarka w pubie trzeba liczyć się z tym, że leją od serca. Tak, jest to świetne, ale też trzeba liczyć się z tym, ze człowiek zawsze rozlewa. No nie da się nie rozlać... ;) Do tego nie ma podziału na piwo małe i piwo duże - za to możemy zamówić pint piwa (wtedy będzie duże - 568 ml) albo half pint (wtedy dostaniesz pół dużego, ale kto by się rozdrabniał!). W dodatku na Wyspach króluje prawdziwe Ale ( wym. 'ejl' - często z lokalnych browarów, tzw craftowe), a nie koncernowy Lager, który często jest uważany za przekleństwo i gorszy sort.
Ciekawostką jest też fakt, że większość brytyjskich piw nie ma takiej procentowości, jak nasze polskie - tutaj 3,5% albo 4,2% to zupełny standard, a wyżej procentowe piwa są mało spotykane. Co do 'bąbelków' - no niestety, jeśli jestes fanem gazu w piwie - tutaj uświadczych go w szczątkowej, wręcz zanikającej ilości...
Inny system miar i wag
Jak już wypłynęło przy piwie - na wyspach obowiązują inne jednostki miar. I tak jak przy piwie mamy pinty, tak zamiast kilometrów są mile. Na początku było to dla mnie sporą upierdliwością, bo musiałam się przestawić, żeby nie jechać 70km/h na godzinę, tylko spokojnie rozpędzić się do tych 112km/h , przy znaku identycznym jak nasz - z siedemdziesiątką w środku.
Jak już wypłynęło przy piwie - na wyspach obowiązują inne jednostki miar. I tak jak przy piwie mamy pinty, tak zamiast kilometrów są mile. Na początku było to dla mnie sporą upierdliwością, bo musiałam się przestawić, żeby nie jechać 70km/h na godzinę, tylko spokojnie rozpędzić się do tych 112km/h , przy znaku identycznym jak nasz - z siedemdziesiątką w środku.
Do tego dochodzi mówienie o zarobkach. Mało kto chwali się miesięczną wypłatą - Brytyjczycy podają swoje wynagrodzenie we wszelkich formularzach, papierkach czy przy rozmowie tylko w skali roku.
Podobnie sprawa się ma z wagą i wysokością (czy wzrostem), gdy mam podać wagę i wysokość czegokolwiek, robię to w kilogramach i centymetrach. Nie umiem do dzisiaj przestawić się na kamienie (stones) i cale (inches). Odległości mniejsze od tych mierzonych milami mierzy się natomiast w stopach i też zawsze mnie to konfunduje.
I bądź tu człowieku mądry, oblicz ile kamieni ważysz i ile stóp zmieści się w Twoim wzroście... ;)
I bądź tu człowieku mądry, oblicz ile kamieni ważysz i ile stóp zmieści się w Twoim wzroście... ;)
Pick Your Own Farm - Farmy warzywno owocowe 'pozbieraj sobie sam'
Dla mnie PYO Farmy, to jeden z fajniejszych wynalazków na Wyspach. Wiem, że już też sa takie w Polsce, ale za moich czasów - a było to dość dawno - o takich farmach nigdy nie słyszałam. Ulokowane w niedalekim sąsiedztwie miast i aglomeracji, umożliwiają mieszczuszkom i osobom 'bezogrodowym' zbieractwo warzywno - owocowe i obcowanie ze zwierzaczkami na gospodarstwie. Często przy weekendzie całe rodziny wybierają się na PYO farm, żeby dzieciaki miały radość na placach zabaw i ze zwierzętami, a rodzice mogli nazbierać np świezych truskawek, malin, czy tradycyjnie jesienią - wybrać najlepszą dynię.
Przez ograniczoną przestrzeń w UK (np w Oxfordzie średnia wielkość ogródka jest niewiele większa od Twojego salonu) hodowanie własnych warzyw i owoców na ogródku jest rzadko możliwe. Szczęściarze w dużych domach, ze sporymi ogrodami, mogą sobie na to pozwolić, ale Brytyjczycy, znani z wygody, nie kwapią się do uprawiania ogródka. Stąd bardzo duża ilość Pick Your Own Farms - wielkich połaci ziemi, gdzie uprawiane są warzywa i owoce. Od szparagów, przez buraki, maliny, po choćby szarą renetę.
Przyjeżdżasz na taką farmę całą rodziną, z kocykiem, prowiantem, dzieci mogą pobawić się ze zwierzętami gospodarskimi, na przykład poganiać kurki, wytarmosić oswojoną świnkę czy kózkę, obejrzeć pokazy sokolnictwa, pobawić się w sianie etc, a Ty możesz zbierać owoce i warzywa do oporu - ile chcesz. Po nazrywaniu potrzebnych ilości tego co Cię inetersuje - idziesz do sklepu przy wyjściu z farmy, gdzie warzą Ci to, co nazbierałeś i uiszczasz adekwatną opłatę. Co zjesz z krzaczka, to już Twoje ;) Nikt nie kradnie, nikt nie oszukuje - za to jest to świetna rozrywka dla rodzin, na weekendowy piknik, czy po prostu, gdy chcesz zrobić kompoty truskawkowe i botwinkę, ale nie chcesz kupować chemii z Tesco. Sklepy przy farmach oferują też organiczne wyroby, swojskie chleby i produkty z rangi BIO. Warto taką farmę odwiedzić w sezonie :)
Kultura "How are You?"
W Wielkiej Brytanii na porządku dziennym jest pytanie się wszystkich "jak się masz?" (How are You), "Czy wszystko w porządku?" (You're ok?) i "Jak leci?" (How's going?). To takie tradycyjne powitania, które wypowiada się i odpowiada na nie, niczym nasze 'Siema' czy 'Dzień dobry" - bez zastanowienia. Robi sie to kilka razy dziennie, nawet jak mijasz tego samego gościa trzeci raz w pracy. Odpowiedź inna niż pozytywna i zwięzła - zwyczajnie Brytyjczyka zaskoczy i nie będzie za bardzo wiedział jak zareagować. Na zwroty takie standardowo odpowiada się coś w stylu 'Not too bad, thank You' (Nie najgorzej, dziękuję) albo 'I'm fine, and how are You? (U mnie ok, co u Ciebie).
Według mnie to bardzo duża różnica między naszymi krajami. W Polsce, gdy pytamy kogoś, co u niego słychać, możemy przygotować się na dłuższą rozmowę, wymianę opinii, opowiadania o chorobach, kłopotach, czy problemach, co u rodziny albo w pracy. Brytyjczycy, którzy odwiedzili nasz kraj, tym właśnie faktem byli mocno zaskoczeni. Po pierwsze - długością odpowiedzi na pytanie co u nas, po drugie - że u nas ludzie więcej narzekają i wyliczają minusy, zamiast skupiać się na plusach. Dowodzi to też faktu, że pytający tak na prawdę ma w nosie, co się odpowiada i po prostu podtrzymuje tradycję witania drugiej osoby.
Dla mnie PYO Farmy, to jeden z fajniejszych wynalazków na Wyspach. Wiem, że już też sa takie w Polsce, ale za moich czasów - a było to dość dawno - o takich farmach nigdy nie słyszałam. Ulokowane w niedalekim sąsiedztwie miast i aglomeracji, umożliwiają mieszczuszkom i osobom 'bezogrodowym' zbieractwo warzywno - owocowe i obcowanie ze zwierzaczkami na gospodarstwie. Często przy weekendzie całe rodziny wybierają się na PYO farm, żeby dzieciaki miały radość na placach zabaw i ze zwierzętami, a rodzice mogli nazbierać np świezych truskawek, malin, czy tradycyjnie jesienią - wybrać najlepszą dynię.
Przez ograniczoną przestrzeń w UK (np w Oxfordzie średnia wielkość ogródka jest niewiele większa od Twojego salonu) hodowanie własnych warzyw i owoców na ogródku jest rzadko możliwe. Szczęściarze w dużych domach, ze sporymi ogrodami, mogą sobie na to pozwolić, ale Brytyjczycy, znani z wygody, nie kwapią się do uprawiania ogródka. Stąd bardzo duża ilość Pick Your Own Farms - wielkich połaci ziemi, gdzie uprawiane są warzywa i owoce. Od szparagów, przez buraki, maliny, po choćby szarą renetę.
Przyjeżdżasz na taką farmę całą rodziną, z kocykiem, prowiantem, dzieci mogą pobawić się ze zwierzętami gospodarskimi, na przykład poganiać kurki, wytarmosić oswojoną świnkę czy kózkę, obejrzeć pokazy sokolnictwa, pobawić się w sianie etc, a Ty możesz zbierać owoce i warzywa do oporu - ile chcesz. Po nazrywaniu potrzebnych ilości tego co Cię inetersuje - idziesz do sklepu przy wyjściu z farmy, gdzie warzą Ci to, co nazbierałeś i uiszczasz adekwatną opłatę. Co zjesz z krzaczka, to już Twoje ;) Nikt nie kradnie, nikt nie oszukuje - za to jest to świetna rozrywka dla rodzin, na weekendowy piknik, czy po prostu, gdy chcesz zrobić kompoty truskawkowe i botwinkę, ale nie chcesz kupować chemii z Tesco. Sklepy przy farmach oferują też organiczne wyroby, swojskie chleby i produkty z rangi BIO. Warto taką farmę odwiedzić w sezonie :)
Kultura "How are You?"
W Wielkiej Brytanii na porządku dziennym jest pytanie się wszystkich "jak się masz?" (How are You), "Czy wszystko w porządku?" (You're ok?) i "Jak leci?" (How's going?). To takie tradycyjne powitania, które wypowiada się i odpowiada na nie, niczym nasze 'Siema' czy 'Dzień dobry" - bez zastanowienia. Robi sie to kilka razy dziennie, nawet jak mijasz tego samego gościa trzeci raz w pracy. Odpowiedź inna niż pozytywna i zwięzła - zwyczajnie Brytyjczyka zaskoczy i nie będzie za bardzo wiedział jak zareagować. Na zwroty takie standardowo odpowiada się coś w stylu 'Not too bad, thank You' (Nie najgorzej, dziękuję) albo 'I'm fine, and how are You? (U mnie ok, co u Ciebie).
Według mnie to bardzo duża różnica między naszymi krajami. W Polsce, gdy pytamy kogoś, co u niego słychać, możemy przygotować się na dłuższą rozmowę, wymianę opinii, opowiadania o chorobach, kłopotach, czy problemach, co u rodziny albo w pracy. Brytyjczycy, którzy odwiedzili nasz kraj, tym właśnie faktem byli mocno zaskoczeni. Po pierwsze - długością odpowiedzi na pytanie co u nas, po drugie - że u nas ludzie więcej narzekają i wyliczają minusy, zamiast skupiać się na plusach. Dowodzi to też faktu, że pytający tak na prawdę ma w nosie, co się odpowiada i po prostu podtrzymuje tradycję witania drugiej osoby.
Z jednej strony jest to takie nijakie - ale z drugiej - bardzo ułatwia to kontakt wzrokowy z obcą osobą mijaną na przykład na korytarzu. W Polsce udajemy, że na siebie nie patrzymy - a tu się uśmiechamy i pytamy 'Jak się masz?' idąc dalej.
Mijani ludzie i auta
To kolejna rzecz, którą zauważyłam po sobie, od czasu wyemigrowania. Nie tylko praktykowana w UK, spotkałam się też z tym w Niemczech czy Holandii, gdzie mieszkałam wcześniej.
W Polsce, gdy mijam się na chodniku, w parku czy sklepie z drugą osobą, mimo, że na siebie chcąc nie chcąc zerkamy, podczas mijania osoba mijana odwraca wzrok lub głowę, udając, że wcale nie patrzy w naszym kierunku i namiętnie skupia się na krzakach, ulicy, drzewie, czy proszku do prania w ręku - cokolwiek, byleby uniknąć kontaktu wzrokowego. A jak już nie daj Boże ten kontakt jest, to się czeka na słynny zwrot "Masz problem?!" :P
Za granicami naszego kraju bardzo powszechne jest patrzenie sobie w oczy. I uśmiechanie się wzajemne do siebie. Pozdrowienia też są częste, nawet w stosunku do osób obcych (rutynowe 'You're ok?' z uśmiechem zdarza się najczęściej). Jest to bardzo miłe i człowiek czuje się pewniej. Nie ma stresa, że ktoś warknie 'Na co się gapisz', albo 'Masz jakiś problem". Po prostu uśmiech dla drugiej, mijanej osoby. Myślę, ze to jest fajne, a i nie jednej osobie z chmuami nad głową, pozwoli sie choć na chwilę też usmiechnąć.
Bardzo popularny jest również gest 'Lubię to!', czyli kciuk w górę. Zamiennikiem jest też wskazujący w górę za kierownicą, a nawet podniesiona cała łapka. Kierowcy chyba nawet inaczej nie dziękują za ustąpienie pierwszeństwa czy przepuszczenie na ciasnej drodze (a takich w UK pełno!). Ciekawym zwyczajem jest też 'jeżdżenie na rękę' - czyli nawet jak strzelisz na drodze gafę i zajedziesz komuś drogę, wymusisz pierszeństwo albo coś zrobisz nie tak - podnosisz po prostu rękę do góry w geście pozdrowienia i przeprosin i grzechy zostają Ci odpuszczone - nikt nie trąbi, nie gestykuluje i nie leci z bejsbolem wybijać Ci szyb, bo coś poszło nie tak. Wiadomka - zdarzają się wyjątki i nerwusy - ale bardzo rzadko.
Przepraszam, że żyję
Zostając w klimacie reakcji ludzi, kolejna anomalia brytyjska, to wieczne przepraszanie za wszystko. Słowo 'Sorry' używane jest tutaj na każdym kroku. Przeprasza się, gdy kogoś szturchniesz, ale też gdy ktoś szturchnie Ciebie, gdy chcesz przejść, ale też gdy ktoś prosi Cię o przesunięcie się. W sklepie przepraszają Cię, gdy Twoje dziecko porozrzuca kilka rzeczy z półek i porozstawia je artystycznie po podłodze, a Ty przepraszasz gościa przy kasie, bo nie masz drobnych, żeby było mu łatwiej, on przeprasza i mówi, że spoko, wyda i tak...
Na początku mocno to dziwi i zastanawiasz się, po co Ci ludzie tyle przepraszają i na kiego grzyba w dodatku nie za swoje błędy? A później po prostu do tego sie przyzwyczajasz, aż tym zaczynasz przesiąkać. I po paru latach nowy w pracy, też spoza UK, który dopiero co przyjechał, pyta się Ciebie na cholerę tyle przepraszasz, jak to przecież on wpadł na Ciebie...
Eternity Ring - jeśli nie chcesz naszej zguby, pierścień x3 kup mi luby!
Jakby babkom mało było, że dostają zaręczynowy i obrączkę, to jeszcze po ślubie Brytyjski Mąż (już doszły) zakupić musi wedle tradycji tak zwany Eternity Ring - w dowód miłości swojej do małżonki, na wieczność całą. Od zaręczynowego różni się tym, ze wysadzany jest cały małymi diamencikami i zwykle zrobiony z białego złota lub platyny. Nosi się go na palcu razem z zaręczynowym, a obrączkę na palcu drugiej dłoni. Ot, materialistyczne podejście do tematu, tyle wydatków z brytyjskim ślubem i jeszcze biednego Męża ciągnąć ;)
Dzień Pamięci i wszechobecne maki
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego na przodzie samochodu mijanego na parkingu, czy w butonierce staruszka jest przyczepiony mak? To symbol. Kiedyś maki licznie rosły w okopach podczas wojny. Dziś symbolizują jednoczenie się z poległymi i weteranami, są również symbolem Rememberance Day - Dnia Pamięci, który celebrowany jest 11 listopada (tego dnia 1918 roku zakończyła się pierwsza wojna światowa). Corocznie o godzinie 11 wszystkie fabryki stają, a obywatele proszeni są o zachowanie minuty ciszy dla uczczenia poległych w czasie wojen.
Maki, które można kupić na terenie całej UK w różnych organizacjach czy sklepach, są symbolem weteranów i osób poległych w czasie wojen. Pieniądze uzyskane ze sprzedaży symboli maków przekazywane są organizacjom wspierającym weteranów.
Bardzo popularny jest również gest 'Lubię to!', czyli kciuk w górę. Zamiennikiem jest też wskazujący w górę za kierownicą, a nawet podniesiona cała łapka. Kierowcy chyba nawet inaczej nie dziękują za ustąpienie pierwszeństwa czy przepuszczenie na ciasnej drodze (a takich w UK pełno!). Ciekawym zwyczajem jest też 'jeżdżenie na rękę' - czyli nawet jak strzelisz na drodze gafę i zajedziesz komuś drogę, wymusisz pierszeństwo albo coś zrobisz nie tak - podnosisz po prostu rękę do góry w geście pozdrowienia i przeprosin i grzechy zostają Ci odpuszczone - nikt nie trąbi, nie gestykuluje i nie leci z bejsbolem wybijać Ci szyb, bo coś poszło nie tak. Wiadomka - zdarzają się wyjątki i nerwusy - ale bardzo rzadko.
Przepraszam, że żyję
Zostając w klimacie reakcji ludzi, kolejna anomalia brytyjska, to wieczne przepraszanie za wszystko. Słowo 'Sorry' używane jest tutaj na każdym kroku. Przeprasza się, gdy kogoś szturchniesz, ale też gdy ktoś szturchnie Ciebie, gdy chcesz przejść, ale też gdy ktoś prosi Cię o przesunięcie się. W sklepie przepraszają Cię, gdy Twoje dziecko porozrzuca kilka rzeczy z półek i porozstawia je artystycznie po podłodze, a Ty przepraszasz gościa przy kasie, bo nie masz drobnych, żeby było mu łatwiej, on przeprasza i mówi, że spoko, wyda i tak...
Na początku mocno to dziwi i zastanawiasz się, po co Ci ludzie tyle przepraszają i na kiego grzyba w dodatku nie za swoje błędy? A później po prostu do tego sie przyzwyczajasz, aż tym zaczynasz przesiąkać. I po paru latach nowy w pracy, też spoza UK, który dopiero co przyjechał, pyta się Ciebie na cholerę tyle przepraszasz, jak to przecież on wpadł na Ciebie...
Eternity Ring - jeśli nie chcesz naszej zguby, pierścień x3 kup mi luby!
Jakby babkom mało było, że dostają zaręczynowy i obrączkę, to jeszcze po ślubie Brytyjski Mąż (już doszły) zakupić musi wedle tradycji tak zwany Eternity Ring - w dowód miłości swojej do małżonki, na wieczność całą. Od zaręczynowego różni się tym, ze wysadzany jest cały małymi diamencikami i zwykle zrobiony z białego złota lub platyny. Nosi się go na palcu razem z zaręczynowym, a obrączkę na palcu drugiej dłoni. Ot, materialistyczne podejście do tematu, tyle wydatków z brytyjskim ślubem i jeszcze biednego Męża ciągnąć ;)
Dzień Pamięci i wszechobecne maki
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego na przodzie samochodu mijanego na parkingu, czy w butonierce staruszka jest przyczepiony mak? To symbol. Kiedyś maki licznie rosły w okopach podczas wojny. Dziś symbolizują jednoczenie się z poległymi i weteranami, są również symbolem Rememberance Day - Dnia Pamięci, który celebrowany jest 11 listopada (tego dnia 1918 roku zakończyła się pierwsza wojna światowa). Corocznie o godzinie 11 wszystkie fabryki stają, a obywatele proszeni są o zachowanie minuty ciszy dla uczczenia poległych w czasie wojen.
Maki, które można kupić na terenie całej UK w różnych organizacjach czy sklepach, są symbolem weteranów i osób poległych w czasie wojen. Pieniądze uzyskane ze sprzedaży symboli maków przekazywane są organizacjom wspierającym weteranów.
Magic Roundabout - Magiczne Rondo
Powszechnie znanym jest fakt, że w UK skrzyżowań nie uświadczysz. A jeśli już - są wielką rzadkością. Tutaj wszystkie skrzyżowania zastępowane są bezpiecznymi rondami. Choć nie zawsze... istnieje kilka rond w kraju, które są zmorą kierowców. Na jedno sama kilka razy musiałam wjechać i uwierzcie mi - to koszmar! Nie dość, że to kilka rond w jednym, to jeszcze można się na tym rondzie poruszać w dwóch kierunkach! Można się zakręcić i zwariować, ale z tego co zauważyłam - na tym rondzie ciągle jest chaos i każdy każdego chce puszczać, bo nikt nie wie, kto ma pierwszeństwo (czy tylko ja mam wrażenie, że w Polsce byłoby odwrotnie - zamiast każdy każdego puszczać, każdy pchałby się pierwszy...?).
Dodam jeszcze w temacie ruchu drogowego - że w UK nie ma (tak jak na przykład w Polsce) zielonej strzałki do skrętu dla aut i zielonego dla pieszych. Tutaj by to nie przeszło, myślę, że byłoby zbyt wiele wypadków. Jesli masz zieloną strzałke do skrętu - możesz być pewien, że po skręcie na przejściu - piesi mają czerwone.
Inne nazwy produktów
To może brzmi i śmiesznie, ale faktycznie tak jest. Gdy po Europejskich drogach jeździ Opel, tutaj w UK jeździ się VAUXHALLem, a przykładów innych nazw jest na prawde mnóstwo! W dodatku w UK mówiąc do Brytyjczyka, że jadłeś w KFC wprowadzisz go w osłupienie, bo tutaj wymawia się najczęściej pełną nazwę Kentucky Fried Chicken.
Polska
|
Anglia
|
Samochód Opel
|
Vauxhall
|
Chipsy Lays
|
Walker’s
|
Szampon Elseve
|
Evive
|
Lody Algida
|
Wall’s
|
Dezodoranty Rexona
|
Sure
|
Płyn Mr Proper
|
Flash
|
Męska linia AXE
|
Lynx
|
Margaryna Flora
|
Becel
|
Wszechobecny ocet - vinegar
No cóż... teoretycznie o gustach się nie dyskutuje. Ale ciężko mi tego nie napisać... Gdy ja dodaję ociupinkę octu (vinegar) gdzieś tam dla walorów aromatycznych, podtrzymania koloru barszczu, a przede wszystkim CZYSZCZĘ NIM DOM i odkamieniam czajnik... tak Brytyjczycy po prostu lubują się we wszystkim co octowe... do jedzenia.
Octowe chipsy, octowy sos, frytki z octem... Przeciętny Brytyjczyk zużywa kolosalne iloci tego specyfiku rocznie. I co ciekawe - mało kto wie, że można nim idealnie usunąć kamień czy wyczyścić choćby prysznic z kamienia...
Wykładziny
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że znajdują się w miejscach nieadekwatnych do ich zastosowania. Głównie łazienki, toalety, ściany i uwaga - bary! Wiem - fuj. też tak myślę. Wykładzina w łazience - chlupocząca na każdym kroku, za sprawą prysznica, wanny czy choćby nas samych (w końcu każdy czasem drepta po łazience jeszcze mokry :P). Dzisiaj na szczęście jest to już coraz wieksza rzadkość i w nowoczesnych domach raczej tego nie spotkasz. Choć jeszcze niedawno wykładziny w toalecie czy łazience były dość popularne.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że znajdują się w miejscach nieadekwatnych do ich zastosowania. Głównie łazienki, toalety, ściany i uwaga - bary! Wiem - fuj. też tak myślę. Wykładzina w łazience - chlupocząca na każdym kroku, za sprawą prysznica, wanny czy choćby nas samych (w końcu każdy czasem drepta po łazience jeszcze mokry :P). Dzisiaj na szczęście jest to już coraz wieksza rzadkość i w nowoczesnych domach raczej tego nie spotkasz. Choć jeszcze niedawno wykładziny w toalecie czy łazience były dość popularne.
No i najważniejsze... Uwierz mi na słowo - nie chcesz sobie wyobrażać, co jest w takiej kilkudziesięcioletniej wykładzinie w pubie, gdzie codziennie rozlewane jest piwo, drinki, stąpają ludzie w buciorach z psią kupą itd... MA-SA-KRA. Na szczęście istnieją też bary z drewnianą podłogą - takie są zdecydowanie bardziej swojskie, przytulne i higieniczne (o ile bar w ogóle higieniczny być może w jakiejkolwiek formie - sorry, odzywa sie moja bakteriofobia :P ). Wykładzina w barach, pubach i restauracjach to jakaś brytyjska, do dzisiaj przeze mnie niezrozumiała, tradycja. Może i te wykładziny mają jakąś grubszą warstwę izolacji, żeby nie pływały od piwa w nie wlewanego, może i jest jakoś bardziej miękko... Ale na miłość boską - to jest pub, wykładzina sprawdza się przed kominkiem w salonie - nie w miejscu publicznym. Nawet nie chcę myśleć siedliskiem czego one są... mikro zoo się pasie w środku na pewno! I nie przekona mnie fakt, że ktoś odkurzałby je 3 razy dziennie odkurzaczem piorącym, to nie jest nic zdrowego i dobrego.
Mold, Mould, Mildew, Must...
Czyli krótko rzecz ujmując - wszechobecna PLEŚŃ. Poczynając od Twojej ściany w salonie, okna, którego zimą nie możesz otwierać na oścież, żeby wietrzyć, przez fugi w łazience, po owoce i chleb, które stoją kilka dni. Wielka Brytania pleśnią stoi. Kiedyś byłam przekonana, że dotyczy to tylko starego budownictwa, ale nie - w nowym, gdzie mieszkałam w 2017, pleśń również lubi sobie przyjść w okresie zimowym zwłaszcza, a później sobie pójść, by wyleźć znów w sezonie wilgoci... A człowiek na nieświadomce to sobie wdycha... i wdycha... i wdycha. I nic poradzić na to nie może, bo jak odgrzybi i odpleśni - to i tak znów wylezie. Sic!Mały update - dehumidifier z purifierem robi KOZACKĄ ROBOTĘ <3 Co prawda już tam nie mieszkam, ale na prawdę - jak masz problem z wilgocią w domu, to nic jak odwilgacacz powietrza z uzdatniaczem nie jest tak zajebiste na to!
Okna
Jedzenie w UK jest... jakby Wam to ładnie określić... Śmieciowe. Tak chyba będzie najsprawiedliwiej. Oczywiście - są pyszne potrawy i restauracje serwujące na prawde świetną kuchnię. Ale większość potraw kupowanych w barach czy zamawianych z take away, to rzeczy smażone na głębokiej fryturze, niezdrowe i nijakie. Okna
Wiktoriańskie i stare, jedne piękne i urzekające, inne nowoczesne i zwyczajne. Ale wszystkie je łączy jedno - w Wielkiej Brytanii wszystkie okna otwierają się do zewnątrz. I tylko na zewnątrz. Bądź tu człowieku mądry, umyj sobie sam okienko na piętrze... Dlatego dużą popularnością w UK cieszą się firmy świadczące usługi mycia okien (niestety w wielu przypadkach konieczna jest drabina, którą nie każda pani domu posiada :P).
I tu też mały update - obecnie mieszkam w domu, w którym okna przesuwają sie do góry i na dół, nie otwierają sie w ogóle. ;)
Poszewki i materace
Określane są jako Single, Double, King i Super King. Nie trzeba znać wymiarów, wystarczy wiedzieć, który z tych rodzajów mamy w domu i już można w sklepie zaopatrzyć się w nową mięciutką kołderkową poszwę czy wymienić materac w naszym łóżku.
Prąd na doładowanie
Nie spotkałam się z tym, bo nie mieszkałam aż w tylu miejscach, ale słyszałam od znajomych. W wielu domach, zwłaszcza tak zwanych 'Share House' (domach, gdzie wynajmowane są pokoje przez różne osoby), popularną formą opłat za prąd jest doładowanie. Tak jak u nas na przykład telefon doładowujesz kartą, tak tutaj doładowujesz swoją pulę prądu, którą później zużywasz. Można to zrobić w sklepie i online. Tak się zastanawiam, co się dzieje, jak masz ciepłą wodę na prąd, a tu podczas prysznica kończy Ci się limit na prądowej karcie... Zonk, co? ;)
Jedzenie i napoje
Fish & Chips - ryba z frytkami |
Tak na marginesie, pozostając w temacie frytek, to w większości krajów frytki to fries, w UK chips = frytki, a crisps = chipsy (np. Pringels)
Dzisiaj hydraulik, który wpadł coś tam naprawić, zapytany czego by się napił, poprosił o białą herbatę - herbatę z mlekiem, tak zwaną bawarkę (white tea). W niektórych regionach Polski jest znana, ale tam, skąd ja pochodzę - nikt takiej nie pija, więc było to dla mnie sporym zaskoczeniem ;) Podobno szanujący się Brytyjczyk, nad dobrą, mocną herbatę przedkłada tylko wyśmienite brandy.
Typowe English Breakfast dzieli ludzi - jedni je kochają, inni patrzą ze zgrozą i nie jedzą, dziwiąc się, jak ktoś tym może się zajadać. Zaliczam się do tych drugich, choć z biegiem lat i mnie parę razy zdarzyło się "opierdzielić inglisza na kaca". Typowe śniadanie brytyjskie, które możemy dostać w każdej knajpce, hotelu czy przyrządzi nam je brytyjska żonka, składa się z fasolki w sosie z puszki, kilku plastrów black pudding (smażonej kaszanki), kilku plastrów smażonego bekonu, smażonych pieczarek, smażonych jajek, smażonych kiełbasek, smażonych hashbrowns (coś w rodzaju placków ziemniaczanych), smażonego pomidora (wersja de lux) i tosta z masłem. Oczywiście wszystko z głębokiego oleju. Przepraszam z góry, jeśli obrażę fanów 'inglisza', ale dla mnie to nic innego, jak jedna wielka zabójcza bomba kaloryczna, po której człowiek ledwo się rusza i pół dnia go mdli ;)
Typowe tradycyjne English Breakfast - angielskie śniadanie |
Kolejnym sporym zawodem dla mnie był chleb - jest bardzo watowaty i papciowaty, nie wiem nawet jak to ubrać ładnie w słowa. Oczywiście można dostać i dobry chleb, ale te pakowane gotowe najczęściej nie są fajne. Na szczęście piekę co tydzień własny chlebek wieloziarnisty (przepis znajdziecie w dziale Wypieki), więc brytyjski brak pieczywa spełniającego polskie wymogi podniebienne - uważam za nieistotny. Ale, skoro już mowa o pieczywie - Brytyjskie kanapki z chipsami to przecież tutaj norma! :) Albo np. kanapka z chipsami zagryzana bananem. Bardzo popularne zestawienie...
Woda z kranu
Z tą wodą jest tak, że co miasto to inna. Twarda, miękka, bardziej chlorowana, mniej... Jak wszędzie. Ale w Wielkiej Brytanii jest przyjęte, że w jakiejkolwiek restauracji możesz zamówić tak zwaną tap water - kelner przyniesie na Twój stolik wtedy szklanki i dzbanek wody prosto z kranu. Do picia. Woda w UK z kranu jest zdatna do picia i bez względu na to czy idziesz do dobrej restauracji, czy do knajpy na burgera - wodę zamówić możesz zawsze i wszędzie. I zwykle jest za darmo.
Sunday roast - niedzielna pieczeń
Przyjęte jest w większości lokali i restauracji, że w niedzielę obowiązuje inne menu niż w tygodniu lub dodatkowo do zwykłego menu w niedzielę króluje SUNDAY ROAST. Serwuje się wtedy (i tylko wtedy) specjalne pieczenie - Sunday Roast. Mięso podaje się najczęściej z fikuśnym dziwnym pieczywem (ja mówię, że to napompowana buła) - dzisiaj już wiem, że to yorkshire pudding, ziemniakami, warzywami i specjalnym sosem, tak zwanym Gravy Sauce (choć często też do baraniny sos miętowy, do kurczaka żurawinowy lub chlebowy, do wieprzowiny cebulowo - szałwiowy lub jabłkowy). W niedzielę na taki obiad wychodzą całe rodziny. I co bardzo mi się podoba - w większości restauracji nie ma najmniejszego problemu, żeby przy stoliku siedział sobie nasz pies, warunkiem jest jedynie to, aby nie był zbyt głośny i nie zaczepiał innych zwierzaków lub ludzi. Myślę, że tak właśnie powinno być, a tutaj nikomu nasz czworonóg nie przeszkadza, mało tego, w wiekszości miejsc nasz pupil załapie sie na snacka czy psiego łakocia, stoją zwykle w dużych słojach na widoku. W ciepłe dni i latem - dla psiaków przewidziane są miski z wodą, żeby nie było im za gorąco.
Edukacja
Dziwi mnie (jako Polkę z dyplomem, po ukończonych studiach, nie mogącej znaleźć pracy w zawodzie w kraju), jak bardzo łatwe jest znalezienie pracy we własnym sektorze, po skończeniu szkół. A jak masz studia to już w ogóle pikuś. 'Jak można mieć skończony uniwersytet i nie móc znaleźć pracy w zawodzie?' - zachodzą w głowę moi koledzy z pracy, nie rozumiejąc sytuacji w mojej ojczyźnie. To po pierwsze. Po drugie - system edukacji jest zupełnie inny. W szkole podstawowej i średniej uczą dzieci zupełnie innych rzeczy niż w Polsce, przede wszystkim sprawdzają w czym jesteś dobry. Do tego dochodzi też fakt, że od najmłodszych lat przechodzisz jakby 'selekcję'. Zdając kolejne testy i zaliczając etapy edukacji obowiązek nauki masz do 16 roku życia - później jak Ci się nie chce uczyć, idź pracuj, ciesz się życiem dorosłego, płać podatki (swoją drogą - nic dziwnego, że tak wielka część brytyjskiego społeczeństwa jest kompletnie niewyedukowana, nie potrafi liczyć, a znajomość jakichkolwiek książek jest im obca!). Jeśli jednak radziłeś sobie w szkole nieźle, a Twoje testy pozwalają Ci kontynuować naukę na różnych szczeblach zaawansowania i dziedzin - możesz wybrać kolejne poziomy edukacji.
Niestety - nauka w UK jest niebotycznie droga. Studia to bardzo wysokie koszta, nawet dla dobrze sytuowanych studentów. Ale, ale... Istnieją bardzo fajne 'pożyczki, kredyty' studenckie. Aplikujesz składając odpowiednie papiery, oni Cię sprawdzają i gdy się kwalifikujesz - dostajesz kredyt studencki. Polega on na tym, że masz opłacaną edukację odgórnie (nie, nie dostajesz kasy na konto ani do ręki - to odbywa się bez Twojego udziału), a po skończeniu studiów jesteś zobligowany do spłaty tego, co pożyczyłeś... Ale tu znów jest ALE :) Jeśli pracując, nie przekraczasz 21.000 funtów rocznie - nie musisz oddawać rządowi pieniędzy, a Twój kredyt studencki zostanie umorzony po jedynych 30 latach... ;)
Dodam jeszcze, że pracując w jednym z dużych koncernów samochodowych, rozmawiając na przerwie ze znajomymi z pracy - opowiadalam im o swoich podróżach po ich kraju. Gdy przychodzą ciepłe miesiące, a ja mam wolny weekend - zawsze staram się gdzieś pojechać i coś zwiedzić, zobaczyć. Bukuję b&b i spędzam weekend na Walii, Kornwalii etc. Często pytali mnie na przykład "A gdzie jest Snowdonia?" To tak jakby u nas ktoś nie wiedział trochę, gdzie na przykład są Tatry. I to jest przerażające, bo nie mają takich rzeczy na geografii w szkole.
God save the Queen!
Zauważyłam, że Brytyjczycy uwielbiają i popierają Rodzinę Królewską (Royal Family). Gdy w Polsce rządzący wyrywają sobie władzę z rąk i wzajemnie się oczerniają, w UK panuje jako taki ład i porządek pod tym względem. Sami Brytyjczycy natomiast lubią słuchać o rodzinie królewskiej, czytają artykuły, oglądają wystąpienia i cieszą się z każdego sukcesu czy wydarzenia, jakie spotkało rodzinę panującą.
God save the Queen!
Zauważyłam, że Brytyjczycy uwielbiają i popierają Rodzinę Królewską (Royal Family). Gdy w Polsce rządzący wyrywają sobie władzę z rąk i wzajemnie się oczerniają, w UK panuje jako taki ład i porządek pod tym względem. Sami Brytyjczycy natomiast lubią słuchać o rodzinie królewskiej, czytają artykuły, oglądają wystąpienia i cieszą się z każdego sukcesu czy wydarzenia, jakie spotkało rodzinę panującą.
Chyba już kultowe, wywołujące falę memów internetowych - DWA KRANY ;)
Chyba najbardziej popularnym dziwactwem, o jakim można usłyszeć, jest obecność dwóch kranów w umywalkach. Nie możesz wybrać sobie poziomu ciepłoty wody, po prostu musisz kombinować - albo zamarzną Ci ręce od zimnej, albo poparzysz sobie gorącą. Krany w UK to już źródło memów internetowych i jedna z głównych rzeczy wymienianych przez Polaków w UK, jako 'inna niż wszędzie'. Trafiło mi się mieszkać przez krótki okres w starym domu, gdzie te krany to była norma - o zgrozo, poranne mycie twarzy... ;/ Podobno dwa krany montowano dlatego, że ciśnienie wody ciepłej różni się w UK od ciśnienia wody zimnej. Dwa krany pozwalały uniknąć prychania i chlapania z kranu. Jakoś nie chce mi się w to osobiście wierzyć, ponieważ w nowszym budownictwie są już coraz częściej zastępowane normalnymi kranami z możliwością regulacji i wcale nie pryskają i nie chlapią. ;)
Kontakty
Są inne i różnią się znacząco od naszych kontaktów znanych w Polsce i Europie. Jadąc do UK lub wracając do Polski - warto zaopatrzyć się w specjalne 'przejściówki'. Brytyjskie gniazdka mają dodatkowe wejście, na trzeci 'bolec' ;) i za nic nie wpasują się w nasze Europejskie standardy. Polską wtyczkę jeszcze wepchniemy w brytyjski kontakt, ale nie odwrotnie. Dodatkowo każdy kontakt wyposażony jest w przełącznik z czerwonym łepkiem on/off, umożliwiający odcięcie prądu w gniazdku - wszystko dla zachowania bezpieczeństwa.
Brak kontaktów w łazience
Jeśli planujesz samobójstwo wrzucając sobie suszarkę do wanny - zaopatrz się w przedłużacz... (tak tak, to miał być taki brytyjski żarcik, wcale nie śmieszny :P) Pozostając w klimacie, kolejnym z dziwactw brytyjskich, jest brak kontaktów w łazience. Tłumaczone jest to względami bezpieczeństwa. Na wyspach możesz tylko pomarzyć o podłączeniu w łazience szczoteczki do zębów, prostownicy, czy suszarki. Wszystko w imię bezpieczeństwa obywatela, który nie ogarnia - bo przecież to prąd, a Brytyjczyk i prąd w łazience w parze nie idą... ;) Kolejnym zwariowanym nieco aspektem bezpieczeństwa jest także
Zwisający z sufitu... sznurek
jako włącznik światła w łazience. Wychodzi na to, że Brytyjczycy są totalnie przewrażliwieni na punkcie łazienkowego bezpieczeństwa. Ale niestety coś jest w nich z niedorajd, bo wiele rzeczy czy czynności, z którymi przeciętny Słowianin nie miałby najmniejszego problemu, dla Brytyjczyka jest już wyższą szkołą jazdy, do której na przykład trzeba dzwonić po fachowca... I tak, zamiast włącznika światła, który się 'klika' przy wejściu do łazienki, od wewnątrz, wisi sobie sznurek, który trzeba pociągnąć, żeby zapalić światło. W większości wypadków sznurek jest biały - teraz wyobraź sobie, jaki ma kolor jego dolna część, która jest regularnie używana. No właśnie - mnie też to obrzydza i zawsze staram się 'prać' ten nieszczęsny sznurek u kogoś w gościach przy okazji wizyty w toalecie, żeby był czysty... OCD ;)
Bezokazyjne wystawki
Tak tak, wystawki wszyscy znamy - choćby z Niemiec. W końcu połowa naszych sklepów z używanym sprzętem AGD i meblami właśnie tam się zaopatruje. W Niemczech jednak, jak wszystko inne w tym kraju, wystawka ma swój określony dzień i wszystko odbywa się wedle ładu i porządku (Ordnung muss sein!). Co innego w UK... wystawek jako takich nie ma, to znaczy nie ma jednego ustalonego dnia na kwartał, kiedy wystawia się z domu co
niepotrzebne. Ale, jeśli masz w chałupie cokolwiek, co Ci się znudziło i zwyczajnie tego nie potrzebujesz - wystawiasz to przed dom, w okolicy śmietnika. Może to być wszystko - od książek i zabawek dla dzieci, po materace, łózka i szafy. I wcale nie jest plamą na honorze, uwłaczaniem czy oznaką ubóstwa, że coś weźmiesz, co stoi przy ulicy. Niezależnie od statusu społecznego - jeśli zobaczysz na przykład fajną lampę, która sobie stoi przy chodniku - po prostu bierzesz ją pod pachę i dziarsko drepczesz do domu :)
Car Boot - samochodowa wystawka
Inną formą wystawki, ale już zarobkową, są wyprzedaże garażowe (Garage sale), czy ogródkowe (Yard sale). A jeszcze inną formą wystawek takowych są tak zwane CAR BOOTy. Od słowa car (samochód) i boot (bagażnik), są to wyprzedaże na rożnych placach, polach etc. na które ludzie przyjeżdżają samochodami i tam wypakowują swój towar. Zwykle odbywają się w niedzielę, a znaleźć na nich można przeróżne skarby - od antyków, przez śmiesznie tanie meble, naczynia czy ciuszki dla dzieci, wszelkiej maści rzeczy zbędne i niepotrzebne właścicielom, dewocjonalia, bibeloty... Jednym słowem - wszystko i nic. Cuda na kiju.
Miękkie place zabaw
Kiedyś to było coś nowego, dzisiaj Polska juz dano przegoniła UK w tym temacie.
To gratka dla dzieciaków i bardzo fajna rzecz - mianowicie place zabaw wyłożone są specjalnym 'gumowym betonem', który wygląda jak normalna wylewka, natomiast jest miękki i amortyzuje na przykład upadek z huśtawki. Bardzo fajne i bezpieczne rozwiązanie. Ręczę za niego, bo udało mi się zaliczyć glebę i faktycznie - jest miękki ;) Pogooglowałam troszkę i jest to taki specjalny granulat gumowy, który jest wykładany na plac zabaw jak płyty chodnikowe. Pełni rolę bezpiecznej nawierzchni i sprawdza się już w wielu krajach europejskich.
Brak galerii handlowych (to już nieaktualne)
Ok, nie mówimy tu o Londynie, bo tam się jakieś trafią. Ale w Polskich miastach standardem jest, że kilka takowych galerii zawsze się znajdzie. Czegoś takiego jak Szczecińskiej Kaskady, Gdyńskiej Riviery, Galerii Krakowskiej, czy Warszawskiej Arkadii po prostu się nie uświadczy, nawet w większych miastach UK. Ok, są jakieś skupiska sklepów czy sklepików, jest Bicester Village (TUTAJ zerknij sobie co to za siedlisko super posh outletów), są jakieś centra handlowe... ale do naszych w Polsce jakoś im bardzo daleko. A przynajmniej w moim odczuciu. Poza tym - w Polsce zawsze człowiek coś wypatrzy i znajdzie dla siebie. A tutaj wszystko na jedno kopyto. I ludzie jakoś szarzej poubierani. Bardzo lubię też polskie manufaktury i małe firmy, które stawiają na jakość nie na ilość. Tutaj większość sklepów to sieciówki. Jakość niestety - daleka od bardzo dobrej.
Update - Mamy już takową w Oxfordzie, pisząc to jeszcze jej nie było i dobrych kilka lat później dopiero powstała.
A propo tego, jak się ludzie noszą...
Bardzo śmieszny i ciekawy zarazem jest fakt półnagiego gościa, w podkoszulku i krótkich spodenkach, maszerującego dziarsko w minusowej temperaturze, o poranku. Klapki, balerinki, miniówki zimową pora to standard. Jak te laseczki mają pęcherz zdrowy, tego nie wiem :P Tak samo, jak zastanawiają mnie laski w UGGach latem, albo innych pancernych zimowych kozakach i kurtce... nie pocą się, czy jak? Jeśli chodzi o bobasy i noworodki - moda jest podobna. To nic, ze pi*dzi jak w kieleckim. To nic, że leje jak z cebra i w ogóle ziąb na dworze - nasze brytyjskie dziecko przecież nie czuje nic i może sobie jechać w wózku z gołymi stópkami i bez czapki... Rajstopki? Kaptur? A po co? - ot, taka brutalna rzeczywistość większości bobasów na wyspach. Ale w sumie, jakoś żyją, więc chyba zahartowane, jak mali wikingowie ;)Im głupszy jesteś, tym Ci łatwiej. Zakupowe robienie wała.
No i niestety, trzeba to powiedzieć. W Polsce to by zwyczajnie nie przeszło. Nasze słowiańskie korzenie i wewnętrzna duma sprawia, że staramy się być jak najlepsi, jak najmądrzejsi, zaradni, samodzielni, ogarnięci jednym słowem. I chwała nam za to! Bo w UK niestety jest odwrotnie. Im większą niedorajdą jesteś - tym lepiej państwo o Ciebie zadba. Więc logicznie - po co się starać? Trochę mnie to drażni. Tyczy się to wszystkiego. Pomocy socjalnej (hitem był benefit dla alkoholika na alkohol, żeby płacił za dom...), szkoły, pracy, życia. Takie upraszczanie i robienie z ludzi debili po trosze...
To samo z produktami spożywczymi - zamiast napisac co ile czego ma, to pisza do czego to służy. A może ja bym chciałą skład poznać? A nie googlowac na środku sklepu... bo co mi po tym, że jakaś mąka jest ciemna i do chleba, jak ja chcę wiedzieć z jakiego jest zboża...
Jeszcze zrozumiem śmietanę double, single i whipping cream (double=ok. 48%, single ok. 18%, whipping do ubijania 35%), tak kompletnie do mnie nie przemawiają ugotowane jajka z datą ważności za rok, mąka najlepsza do chleba, do bułek, mąka do ciasta, mąka do sosów... Do tego pudełka z już ugotowanymi produktami, żeby konsument się nie męczył. Albo ziemniaki do sadzenia. Kurde, przecież to takie ziemniaki jak każde inne - gatunek chcę znać! Bo posadzić mogę sobie każdy jeden, ale chcę wiedzieć co sadzę! To samo z kwiatami i roślinami. 4 funty za roślinę, którą wyciągniesz sobie z ziemi z korzonkiem na spacerze za rogiem, ale w sklepie jest 'skalniakową, do kamienistych podłoży'. No kurcze, aż tak robić ludzi w trąbę? Tysiące gotowców - wystarczy włożyć do mikrofalówki i ona zrobi obiad za Ciebie. Kobiety zamiast ugotować normalny obiad - serwują papkę gotowców z Tesco. A później pretensje, że skąd wzięły się niby te 120 kilogramy? Również niektóre opisy i instrukcje obsługi stworzone są jak dla osób niedorozwiniętych. Ale gdyby ktoś takiej instrukcji i tak nie mógł zrozumieć, albo cos źle zrobił - w UK miałby prawo to zgłosić odpowiednim organom, czy firmie. I na pewno uzyska przeprosiny albo rekompensatę. Takie przesadne cackanie się z ludźmi jest mocno drażniące. O! Najlepszy przykład! Dzisiaj czytałam o parze, która bukując swoje wakacje do Las Vegas przez Virgin Holidays - zamiast z brytyjskiego Birmingham, zabukowała swoje bilety z miasta Birmingham, ale w USA. Kapnęli się dopiero na lotnisku przed odlotem. Nie polecieli, ale w zamian polecieli sobie do Amsterdamu, bo nie dało się zrobić tak, żeby polecieli do Las Vegas tym lotem, którym teoretycznie mieli lecieć. Firmie Virgin zrobiło się ich szkoda, więc zafundowali im wakacje All Inclusive na pełnym wypasie, żeby nie było im przykro, że im się popierzyło i zabukowali źle. Ot, taki paradoks UK - im większym debilem jesteś, tym lepiej Cię traktują i tym łatwiej Ci się tu żyje. ;)
Bez zbędnych formalności
Biurokracja jest zmniejszona do minimum. Nie musisz odstać miliona lat świetlnych w kolejkach, żeby coś załatwić. Wymienisz prawo jazdy wypełniając formularz w domu i odsyłając go do odpowiedniej instytucji wraz ze starym prawkiem / polskim prawkiem / podpisem, ze zgubiłeś. Żeby zarejestrować się do lekarza, w banku czy na inne spotkanie (appointment) - wystarczy zadzwonić lub zrobić to online. Dużo łatwiej mają firmy i rozliczanie się podatnika też nie spędza snu z powiek. Ludzie w urzędach są bardzo pomocni, mili, tłumaczą Ci wszystko bardzo dokładnie - a co najważniejsze, nikt Cię nie pogania, nie strofuje i nie stresuje.
Inne różności
- To na przykład 19 papierosów w paczce, nie tak jak w Polsce 20. Cena ich też jest kosmicznie różna, bo za paczkę trzeba średnio zapłacić ok. 6 pound
- Nikt Cię nie oceni za ilość tatuaży, kolczyków, włosy w kolorze tęczy. To czy jesteś lesbijką, gejem czy transem nikogo nie obchodzi. Możesz pracować w banku mając tatuaż na szyi - nikt na to nie zwróci uwagi. To samo z ubiorem. Takich kozaków pseudomodowych jak w UK, to ciężko gdzieś spotkać, a mimo to egzystują - nikt na nich nie pluje, nie bije. Są i żyją swoim życiem. U nas 5 razy ktoś Ci dupę obrobi i opluje za wygląd albo i za nic w papę dostaniesz. Tutaj może i też - ale raczej nie od Brytyjczyka.
- Potocznie na funty (pound) mówi się pandy albo pandki ;)
- Jeśli cyfrę 1 zapiszesz z małym daszkiem na górze, bardzo prawdopodobne, że ktoś pomyli ją z liczbą 7 - spora część narodu pisze jedynkę bezdaszkowo I , więc ta z daszkiem 1 jest już dla nich tak dużym dziwactwem i odbiegiem od normy tak dużym, że ciężko mogą tego nie ogarnąć... ;)
- Małe znaki drogowe - od polskich różnią się znacznie. Ale za to jest ich dużo mniej. Brak chaosu związanego ze znakami. W Polsce czasem zdarza się znak za znakiem znak poganiający. W UK jest bardziej klarownie, czysto i przejrzyście.
- Bardzo dobre oznaczenie dróg. W naszym kraju, jeśli chciałbyś przedostać się z jakiegoś punktu A do Punktu B bez nawigacji, znając jedynie kluczowe miasta po drodze - graniczy to z cudem. Oznakowanie nie jest dobre, stan dróg z resztą również. W UK jest to swietnie rozwiązane - bez problemu, nie dysponując żadną mapą, nawet papierową, nie wspominając już o Tom Tomach i Google Mapach - można dojechać do celu posługując się wyłącznie znakami drogowymi i posiadając podstawową orientację gdzie jake duże miasto leży.
- Służba zdrowia... no cóż. Może pozostawię to bez większego komentarza. Albo nie, napiszę tak: na ból nogi - paracetamol. Na złamaną z kolei nogę - paracetamol. Na ból zęba - paracetamol. Na ból dupy - paracetamol. Na grypę - paracetamol. I na wszystkie inne przypadłości tez. Najlepiej bierz go zapobiegawczo i nie chodź do lekarza, chyba że jesteś już w stanie przedagonalnym - wtedy będziesz miał dopiero kontakt z jakimś specjalistą. Módl się, żeby to był taki ze szpitala, a nie z kostnicy. ;) I to jak masz szczęście z tym specjalistą, bo jesli nie - to trafisz do GP (lekarz rodzinny), który przy Tobie będzie... Googlował Twoje objawy. Tak, dobrze czytasz - Googlował! Powszechna praktyka u lekarzy pierwszego kontaktu.
- Darmowa antykoncepcja. Tak, za nic nie płacisz. Za tabletki, za wkładki, sprężyny i inne wymyślne sposoby zapobiegania ciąży. Do tego UK jest krajem, gdzie możesz wszczepić sobie, również bezpłatnie, specjalny chip, uwalniający hormony do Twojego organizmu. Również jest antykoncepcyjny, dodatkowo wstrzymuje miesiączki. Darmowe i legalne jest również usunięcie ciąży. Kampanie społeczne uświadamiające o antykoncepcji i chorobach wenerycznych są głośne, częste i popularne. Mimo tego strasznie duży odsetek nastolatek zachodzi w ciążę. I coś dla mnie niezrozumiałego - jak w kraju, gdzie antykoncepcja jest DARMOWA może dochodzić do tak licznych aborcji?
- sprawna komunikacja publiczna. Nawet jeśli nie masz auta - uda Ci się pozałatwiać
wszystkie sprawy na mieście (albo do niego w ogóle dojechać), odwiedzić Londyn czy inne duże miasto, pozwiedzać. Autobusy i pociągi jeżdżą często i gęsto. Nie spotkałam się tutaj jeszcze natomiast z tramwajami i trolejbusami. Ktoś widział? (Update: zgooglowałam, jest kilka, choć niewiele miast z tramwajami!) :)
- w pubie jest niepisaną tradycją i zwyczajem picie piwa na stojąco przy barze (tylko lokalni)
- do herbaty podawanej dla gościa zwykle podaje się miętowe czekoladki
- w Londynie przyjęło się, że przechodzenie na czerwonym świetle to normalność. Należy jedynie uważać podczas tej czynności ;)
- płatne strefy w Londynie (a obecnie ZEZ - strefa 0 emisji, za którą sie płaci po wjeździe online). Za wjazd na daną ulicę należy uiścić opłatę. Kamery do tego przystosowane skanują naszą rejestrację, a później przychodzi do nas opłata (chyba, ze zapłacimy online)
- taki sam kolor ścian w każdym domu - magnolia. Jest to nie tyle wymóg, co niepisana tradycja. Wynajmując mieszkanie, czy je kupując - spodziewaj się koloru magnolia na swoich ścianach. Nie bieli, nie beżu, magnolii. Możesz w ciemno iść do sklepu nie widząc wynajętego pokoju i kupić magnolię, żeby go odświeżyć - na pewno trafisz z kolorem. Fuj!
- sprawna komunikacja publiczna. Nawet jeśli nie masz auta - uda Ci się pozałatwiać
wszystkie sprawy na mieście (albo do niego w ogóle dojechać), odwiedzić Londyn czy inne duże miasto, pozwiedzać. Autobusy i pociągi jeżdżą często i gęsto. Nie spotkałam się tutaj jeszcze natomiast z tramwajami i trolejbusami. Ktoś widział? (Update: zgooglowałam, jest kilka, choć niewiele miast z tramwajami!) :)
- w pubie jest niepisaną tradycją i zwyczajem picie piwa na stojąco przy barze (tylko lokalni)
- do herbaty podawanej dla gościa zwykle podaje się miętowe czekoladki
- w Londynie przyjęło się, że przechodzenie na czerwonym świetle to normalność. Należy jedynie uważać podczas tej czynności ;)
- płatne strefy w Londynie (a obecnie ZEZ - strefa 0 emisji, za którą sie płaci po wjeździe online). Za wjazd na daną ulicę należy uiścić opłatę. Kamery do tego przystosowane skanują naszą rejestrację, a później przychodzi do nas opłata (chyba, ze zapłacimy online)
- taki sam kolor ścian w każdym domu - magnolia. Jest to nie tyle wymóg, co niepisana tradycja. Wynajmując mieszkanie, czy je kupując - spodziewaj się koloru magnolia na swoich ścianach. Nie bieli, nie beżu, magnolii. Możesz w ciemno iść do sklepu nie widząc wynajętego pokoju i kupić magnolię, żeby go odświeżyć - na pewno trafisz z kolorem. Fuj!
I to by było na tyle z pisaniny. Przykładów przeróżnych zachowań, sytuacji, czy też innych ciekawostek jest pełno, ale ciężko sobie tak wszystko przypomnieć za jednym zamachem (szczegół, że post ten powstawał nie za jednym zamachem a jakiś tydzień :P) Jak masz jakieś uwagi - podziel się, chętnie poznam Twoje zdanie i opinię! A może coś ważnego pominęłam? A może masz inne zdanie? Daj znać :) Pozdrawiam!
Prześlij komentarz
Dzięki, że zostawiasz po sobie ślad - to zawsze motywuje :)