Cieszę się, że będzie mi niejednokrotnie uśmiechnąć się do wspomnień.
Żeby stworzyć coś pięknego i przeżyć niesamowite chwile, tak jak w naszym przypadku, potrzebujesz:
- 1 motocykl
- 2 osoby
- 10 państw
- 20 dni
- 6000 kilometrów
- Setki przygód
- Tysiące chwil, momentów i emocji
Wymieszaj to wszystko ze sobą starannie, a uzyskasz wspomnienia na całe życie... :)
OBEJRZYJ TO W YOU TUBE (playlista wszystkich filmów z tej podróży):
Dzisiaj małe podsumowanie naszego tripa po Europie, a właściwie jej 10 krajach:
- Anglia
- Francja
- Włochy
- Luxemburg
- San Marino
- Watykan
- Belgia
- Niemcy
- Austria
- Monako
Wpisy z kolejnych dni i odwiedzonych krain:
8&9 - Brescia i jezioro Garda
Na trasie Oxford - Dover, na prom,
natrafiamy na kilkudziesięcio (!) kilometrowy korek spowodowany zaostrzeniami na
granicy Francuskiej. Strona francuska podjęła decyzję o wybiórczym sprawdzaniu
aut i ludzi. Większość kierowców aut, nieprzygotowana na taką sytuację stoi na
autostradzie bez możliwości zawrócenia. My motorem, więc filtrujemy i
dojeżdżamy do promu, choć nie na 10:00, a na 13:00. Przed wjazdem na prom
spotykamy Polaków - Krysię i Roberta, którzy opowiadają nam, że jechali do
promu od godziny 23:00 dnia poprzedniego. Ponad 12 godzin! W końcu wypływamy, a
nad głowami i portem lata helikopter BBC News… Później, będąc już po stronie
francuskiej, dowiadujemy się z wiadomości, że trwało to bardzo długo, a osobom
w samochodach zrzucano nawet wodę z helikopterów.
Patisserie - boulangerie Cukiernie / piekarnie nawet na odludziach serwują pyszną kawę i świeże wypieki |
Pierwsze dwa dni na stałym europejskim
lądzie stoją pod znakiem ‘przelotowym’ – zależy nam na dostaniu się jak najszybciej
w rejon Alp. Podróżując przez Francję mam permanentne przeświadczenie o tym, że
jestem w domu. W Polsce. Piękne łany zbóż, łąki pełne maków, chabrów i kąkoli,
duże murowane domy, duże podwórza, tu i ówdzie kombajn, szerokie trasy, i
wszechobecne lasy... Piękny kraj, jak i Nasza Polska. W porównaniu z Anglią
jest tu jakby swobodniej, a na wsiach panuje słodkie lenistwo, bez tego
'brytyjskiego porządku'. Zrobiliśmy blisko 700 km, dotarliśmy do pierwszego
miejsca noclegowego w Troyes - hotele F1 to świetne rozwiązanie – człowiek może
się wyspać za małą kasę (25 euro za noc w pokoju dla dwóch osób ze wspólną
łazienką).
:)Dzień 2 - Szampania i Annecy, zimowa stolica Francji.
Zaliczamy ten dzień do mega udanych. Przejechane ponad 450 kilometrów z Troyes, przez Dijon, do zimowej stolicy Francji - Annecy.
Francuzi to bardzo ciepły i przyjazny
naród. Choć mało kto tutaj mówi po angielsku, wiele osób nas zagaduje. Pytają o
kraj, z którego pochodzimy, widząc Polskie flagi na motorze i kaskach mówią, że
Polska jest 'superb', a zachęceni naszymi uśmiechami rozmawiają i życzą 'Bon
Voyage' po ich kraju. Na parkingu przy markecie byliśmy 10 minut, a podeszły do
nas 3 osoby, pogadać o podróży i motorze, powiedzieć, że ktoś z ich rodziny czy
znajomych był w Polsce, życzyć udanej wycieczki. Miły i otwarty naród. Wiele osób nam macha, gdy przejeżdżamy.
Jestem zadziwiona dużą otwartością ludzi, która jest tak niespotykana w UK.
Bardzo podoba mi się też zwyczaj
motocyklistów, pozdrawiania się znakiem pokoju, co dla nas było sporą nowością.
W Anglii raczej stosuje się skinienie głową (chyba ze względu na manetkę
gazu...), a takie machanie i pokazywanie rękami dwóch palców ułożonych w znak
peace jest na prawdę spoko. Nawet lokalsi na skuterkach machają.
Region
Szampanii (Champagne), przez który podróżowaliśmy do Annecy, nas zauroczył.
Wzgórza usłane winnicami, malownicze widoki, malutkie piekarenki gdzieś na
bezdrożach oferujące ciepłe wypieki i pyszną, aromatyczną kawę sprawiły, że
stawaliśmy częściej, niż to było przewidziane. A do tego te wszechobecne pola
słoneczników i winnice – człowiek jedzie i zapomina o trasie, podziwiając
widoki. Małe stacje benzynowe oferują tańsze paliwo niż na głównych trasach.
Warto też zjeść śniadanie w lokalnych „Boulangerie - patisserie”,
piekarniach/cukierniach serwujących poza wypiekanymi pysznościami, świeżą,
pobudzającą kawę w niskich cenach.
Koło tego po prostu nie da się przejechać obojętnie! Meandry rzeki Ain z tarasu knajpki „Le Regardoir Sarl” przy
zjeździe z trasy D-470.
Meandry rzeki Ain |
Rano tankujemy motocykl – tutaj trochę
drożej niż w Szampanii – o kilka euro centów (około 1,45e). Poranna kąpiel w
lazurowej wodzie górskiego jeziora Lac d’Annecy szybko nas rozbudziła. Obraliśmy
trasę przez kręte alpejskie drogi, omijając główne szlaki. Przejazd obfitował w
fenomenalne widoki i sprawdzenie umiejętności Marka jako kierowcy – ciasne,
wąskie dróżki, często „zakorkowane” przez krowy z dzwonkami, niczym te z reklam
czekolady. Przełęcze, granie, poszarpane szczyty, wieczne zmarzliny i śnieg na
przełęczach – tyle tych zachwytów jednego dnia, że ciężko pozbierać myśli. Ten dzień pozamiatał nas totalnie! ;)Nawet nie wiem od czego zacząć... Może nie zrobiliśmy jakiejś zawrotnej ilości kilometrów, ale za to jakie cuda widzieliśmy... ! Przecież nie chodzi o klepane bezmyślnie kilometry, a o poznawanie nieznanego, odkrywanie, odczuwanie i przeżywanie....
Droga D927
wiedzie nas przez przełęcz Glandon (1924m n.p.m.), która otworzona jest od
czerwca do października. Dalej zatrzymujemy się przy dwóch zaporach wodnych –
jedna z nich utworzona na rzece Durance tworzy jezioro Serre-Ponçon. Towarzyszą nam duże
amplitudy – od 16 do 31 stopni, w zależności od wysokości. Kręte drogi alpejskie, krowy z dzwonkami, niczym te z reklam Milki...
Musimy w pewnym momencie objechać zawalony tunel (zawalił się w 2015 roku zabierając ze sobą kilka istnień). Wybieramy drogę przy samej przepaści, w oddali widać tęczę przy wodospadzie spadającym ze skał po przeciwnej stronie.
Nocujemy na kempingu
Five Valleys w Briancon (30e). Czas
na degustację – kupiliśmy w pobliskim markecie całą reklamówkę dziwnych,
francuskich produktów, których nie znamy. Wieczorem przekonujemy się co to
takiego. Jedne rzeczy przepyszne, inne niestety kompletnie nie w naszym guście,
ale fajnie, że udało się spróbować czegoś innego. Jedno jest pewne – nawet
tanie wino we Francji smakuje najlepiej :)
Okolice przełęczy du Glandon |
Mapka podzielona na dwie części ze względu na brak objazdu w mapach google tunelu w górze, który zawalił się i od 3 lat jest odbudowywany.
Dzień 4 - Przełęcze i miasto Cuneo we Włoszech
Kolejnego dnia różnice temperatur nie
przestały nas zaskakiwać - z 29 stopni po pół godziny zrobiło się 14,5. Warto
więc pamiętać o zróżnicowanym stroju – zarówno na te upalne dni, jak i na
chłodne warunki na dużych wysokościach.
Nachodzi mnie taka dygresja - dlaczego w każdym państwie i języku Włochy to Italia, Italy? A u nas Włochy? Jak skręcone kudły jakiejś... Chyba nigdy tego nie pojmę, jak można było spieprzyć tak piękną, śpiewną nazwę Włochami? :P (dla chętnych tutaj wytłumaczenie prof. Miodka dlaczego właśnie Włochy, a nie Italia).
Jadąc bocznymi drogami docieramy do
przełęczy Agnel 2744m n.p.m. (Col Agnel, choć wszyscy lokalsi nazywają ją z
angielska Angel - Anioł), gdzie przekraczamy granicę. Mieliśmy dużego farta,
ponieważ dotarliśmy w momencie, gdzie dookoła nie było ani jednej chmurki. Dało
nam to chwilę na cyknięcie fajnych zdjęć, bo jest to jedna z piękniejszych
przełęczy. Jednak 5 minut po naszym przyjeździe, z dołu napłynęły gęste, białe
obłoki, które schowały w puszystych kłębach cały widok i wszystkie świstaki
biegające po łąkach (na prawdę tam są!).
Droga po stronie włoskiej wspaniała,
zrobiliśmy kilkaset zakrętów, co najmniej! Momentami na prawdę było ciasno i
stromo, z boku przepaść... i jak tu się mijają kierowcy busów?? Marek był w
żywiole i każdy zakręt pokonał zjawiskowo, mimo przeładowanego motoru i mnie w
postaci plecaczka. Szkoda tylko stopki – mocno ją starliśmy, gdy motor kładł
się na bok. Za to opona – kleiła się jak na traku !
Na dalszej trasie mijamy miejscowość Isola 2000, która leży przy granicy
Francji z Włochami i przejeżdżamy przełęczą Lombard ( 2350 m n.p.m.), która
stanowi kolejną przejezdną granicę między tymi Państwami.
Po drodze na kolejnej przełęczy Col
d'Izoard (2360m n.p.m.) mnóstwo bajkersów, z kilkoma mieliśmy okazję
porozmawiać. Każdy ma ciekawe opowieści i doświadczenia. Bardzo dużo par takich
jak my - podróżujących po Europie na motorze. Fajną sprawą na drodze dojazdowej
do przełęczy d’Izoard jest również fotograf stojący na jednym z lepiej
wyprofilowanych zakrętów. Cyka fotki motocyklistom, które później można
ściągnąć z jego strony WWW (w sklepiku na przełęczy jest namiar na stronę i
wizytówki tego fotografa). Niestety ceny bez wodnego logo już kosmiczne (15 euro
za zdjęcie). Nas to jednak nie obchodzi - to co dzisiaj nagrałam z GoPro będzie cieszyć nasze oczy nawet jak będziemy dziadkami :)
Obiad na wsi we Włoszech. Lokalna
restauracyjka prowadzona przez jedną trzypokoleniową rodzinę. W ogródku przy
restauracji sami lokalsi. Pierwszy raz w życiu nie dostaliśmy menu. Do wyboru
były kolejno dwie potrawy na przystawki, pierwsze danie, drugie i deser.
Kompletnie nie potrafiliśmy się dogadać, bo nikt nie mówił tutaj po angielsku,
stanęło więc na tym, że kelner (syn właścicieli) przynosił nam po kolei
wszystko i pokazywał co to jest. Na migi i z kupą śmiechu udało się w końcu coś
wybrać. Było smacznie i wesoło przez brak wspólnego języka. Wskakujemy na motocykl,
a wszyscy z kuchni wychodzą nam pomachać przed odjazdem – co za klimat!
Decydujemy się na objazd deszczową doliną, za którą chcemy zanocować i nazajutrz ruszyć w kierunku drugiego najgłębszego przełomu rzeki w Europie - Verdon we Francji.
W Cuneo jemy pyszne lody z knajpki, gdzie sami je produkują. A potem trafiamy do Matteo - własciciela B&B Dolce Caraglio, gdzie spędzamy świetny wieczór - okazuje się bowiem, ze Matteo również jest motocyklistą. Nasza beemka stoi koło jego, na prywatnym ogródku ;) Nam tematy się nie kończą, a lokalna pizza smakuje za-je-biście! :)
Filmik z trasy pokazuje włoską stronę i troszkę francuskiej, na przełęczy Agnel, gdzie zalega jeszcze śnieg + kamień dzielący stronę włoską i francuską. Jest kozacko! :)
Część I mapki kończy się niespodziewanie z nieznanej przyczyny, prawdopodobnie nie da się dzisiaj już przejechać do końca tam, gdzie myśmy jechali i Google nie chce wyznaczyć nam tamtędy szlaku (Przez Moulines - en Queyras). Jest sezonowo zamykana i tylko w okresie letnim jest dostępna i przejezdna.
Dzień 5 - Kanion Verdon we Francji
My znów we Francji.
Zaczynamy od bocznych dróg i przejeżdżamy
przełęczą Couillole (1678m n.p.m.) na drodze D30 (znalazłam na znaku vlepy
motocyklistów ze Szczecina – pozdrawiam!)
i dalej drogą D28 do przełęczy Vasson (1662m n.p.m.).
Droga ku
Verdonowi D2202 to chyba jedna z piękniejszych tras, jakie przemierzyliśmy.
Wijąca się wśród bordowo – fioletowych skał i gór, gdzie aż 17 tuneli (tyle
naliczyłam, ale z pewnością jest ich więcej) zostało wydrążonych w skałach, a
gdzieś daleko na dnie przepaści płynie górski potok o lazurowym kolorze wody. Dalej,
przez Saint-Julien-du-Verdon, aż do jeziora LAc de Sainte Croix, nad którym
położony jest Camping la Source, gdzie znaleźliśmy jedyne miejsce na nasz
namiot (objechaliśmy wszystkie campingi i wszystko było już zajęte, dlatego
warto zaklepać sobie miejscówkę wcześniej). Za to miejscówka okazało się super
– położone z dala od turystycznej części, z dojściem nad wodę przez zaciszne
polną drogę.
Przełom rzeki Verdon - drugi najgłębszy przełom w Europie |
Wszędzie grają swoją muzykę cykady. Tak głośno, że momentami
potrafią zakłócić rozmowę, a pierwszej nocy ciężko było zasnąć (tak! są aż tak głośne! włącz głośnik i sprawdź tutaj), trzeba się do
nich przyzwyczaić – drugiej nocy było już ok.
Coś nam trochę przez ostatnie 2
dni powietrza ubywało w tylniej oponie i trzeba było uzupełniać na stacjach
benzynowych. Kompresor można dostać za darmo, ale uwaga – we Francji bez
problemu, ale we Włoszech tylko w określonych godzinach. Podczas sjesty nikt
nic nam nie da i nie pomoże, bo to przerwa, która jest prawie święta. ;)
Trochę słabo w tej Francji też z knajpami. Po godzinie 12:00 do co najmniej 18:00 można zapomnieć o zjedzeniu czegoś innego niż hot - dog. Owszem, restauracje są i prosperują, ale jedzenia nie uświadczysz. Tylko napoje, lody i kawa. Sjesta. Możesz krzyczeć, tupać, prosić, błagać - nie ma. Sjesta i już. Brzmi to trochę jak jakaś masakra -.- ale w rzeczywistości to jest po prostu zdrowe - przerwa to przerwa! :)
Uwaga
alergicy!
Początkowo
zastanawiały nas natomiast wielkie kokony – gniazda na niektórych sosnach. I
spacerujące gęsiego, włochate gąsienice. Po powrocie poszperaliśmy w sieci i
uwaga – należy wystrzegać się zarówno tych kokonów, jak i gąsienic. Francja i
Włochy mają wielki problem z korowódką – ćmą, której gąsienice bardzo uczulają
i powodują, że co roku wiele osób ląduje w szpitalach z podrażnieniem układu
oddechowego lub skóry. Na szczęście nam, mimo kompletnej niewiedzy, udało się
uniknąć spotkania trzeciego stopnia z tymi milusińskimi.
Po
pozwiedzaniu okolic Kanionu Verdon i objeżdżeniu okolicy (co warto zrobić –
wspaniałe widoki i trasy!) ruszyliśmy dalej, na Francuską Riwierę. Na drodze
D71 odwiedziliśmy Pont l’Artuby 182m – najwyższy most Francji, z którego można
skoczyć na bungee. Patrząc w dół kręci się w głowie – a sam skok – to musi być
przeżycie ) koszt to około 100e za skok. Polecam również drogę D23 - to taka „perełka”
do przejechania dla odważniejszych, a w nagrodę dostajemy bajeczne widoki na
przełom Verdon.
Kolejnymi
przystankami w naszej podróży stały się słynne miasta Riwiery Francuskiej - Saint
Tropez i Cannes. Szczerze mówiąc tym pierwszym mocno się rozczarowaliśmy. Chyba oboje spodziewaliśmy się czegoś
bardziej… nie turystycznego. A okazało się, że miasto słynnego żandarma granego
przez Louisa de Funes niczym specjalnie się nie różni od innych nadmorskich
miejscowości, poza tym, że jest tam drożej. Tłoczno, głośno, posh i ciasno. Zjedliśmy lody i uciekliśmy dalej.
Ruszamy dalej, jedziemy do Cannes.
Andrzej
Wajda, Różowa Pantera czy Sharon Stone - to tylko niektóre z odcisków w alei
gwiazd, które udało nam się odnaleźć. W Cannes gwiazdy chodzą też ulicami.
Podejrzewam, że kreacja niejednej mijanej Pani, była droższa, niż nasz motocykl.
Trafiliśmy na odbywający się tu festiwal sztucznych ogni. Niebo przez prawie
pół godziny błyszczało kolorami tęczy, a my delektowaliśmy się winem i
francuską kuchnią, klaszcząc 88-letniemu dziadkowi, który obchodził urodziny z
przyjaciółmi w tej samej restauracji, w której jedliśmy kolację. Francja ma w
sobie coś z magicznej atmosfery. I to nie tylko na wsi, która tak nam się
spodobała.
W całym mieście ochrona i zabezpieczenia
bardzo wzmocnione po wydarzeniach w Nicei. Ulice obstawione żandarmerią i
uzbrojonymi wojskowymi. Kontrole, patrole... Pancerne wozy blokują deptaki, a uzbrojeni po zęby
żołnierze o śniadych cerach, patrolują ulice. Mimo to ludzie wylegli licznie na
ulice, co najważniejsze, nie dają się zastraszyć. Miasto tętni życiem, mimo
późnej godziny. Oby tak dalej Francuzi, nie dajcie się!
Dzień 7 - Nicea we Francji i Monte Carlo w Monako
Droga do Nicei. Ciepło, cieplej – gorąco!
Jedziemy bocznymi wąskimi drogami w samych ciuchach letnich, bez stroi typowych dla motocyklistów. Słońce przyjemnie muska skórę. Póki co tylko dłonie mamy opalone i to na ciemno śniady kolor. Tylko dłonie wystawały z kombinezonów. Mijamy pola i lasy, a otoczenie powoli zmienia
się na winorośle, palmy i suche pagórki...
Nagle dojeżdżamy.
Nicea. To tutaj nie tak dawno, bo zaledwie kilkanaście dni temu, szaleniec
odebrał życie tylu niewinnym osobom, w imię herezji. Postanowiliśmy zmienić
trasę, odwiedzić to miejsce i oddać milczącą cześć osobom, które straciły tu
życie.
Telefon pika co chwilę. To Mama, martwi się, że tam jesteśmy. Nas ściska
w dołku na samą myśl o tym, co tu się stało. Co działo się na tym deptaku,
zaledwie kilka dni temu.
Ulica po obydwu stronach i park, wraz z wielką
karuzelą, zatopione są w tysiącach kwiatów i wiązankach. Ludzie przystają
skłaniając głowy w milczeniu. Przechodzą
nas ciarki na widok deptaka i setek smutnych ludzi. Chcemy jak najszybciej stąd
odjechać... I my składamy milczący hołd ofiarom niedawnej tragedii i ruszamy dalej.
Jedziemy w
stronę Monako, drogą M6096 nad samym morzem Liguryjskim.
Miasto Monte Carlo - tu
odbywa się Grand Prix F1. I to tutaj, nawet w tunelach, asfalt ma błyszczące kryształki,
niczym te od Svarovskiego ;) Przytłacza trochę wszechogarniający przepych. Maybach,
Bentley, Rolls Royce i marki aut, których nawet nie znam. Jachty pomalowane
flip flopem (tak!!) z wypolerowanymi dębowymi pokładami, większe ze 30 razy od
naszego domu.
I paradoks tego państwa - kontrastujące z tym wszystkim budynki
mieszkalne zwykłej klasy robotniczej, gdzie odrapane okiennice, maleńkie
balkoniki ciasnych mieszkań i porysowane mury wcale nie pokazują, żeby było to
tak słynne Państwo pełne bogactwa i luksusu.
Jadąc
nadmorskimi drogami (choć niedaleko w głębi lądu są również piękne, kręte
ścieżki!) odwiedzamy Finale Ligure, skąd dostajemy się do samotnie położonego
domu w górach – chyba najfajniejszego B&B, jakie znaleźliśmy (link do B&B Nelly G w Carbucie tutaj).
W restauracji
znajomego, do którego zaprasza nas Sonia (właścicielka domu, w którym nocujemy)
dostajemy na kolację poza 5 przystawkami, najlepszą paellę w życiu. Owoce morza
z porannego połowu, tańce, śpiew, całe pokolenia włoskich rodzin z dziećmi i pyszne
domowe wino, które rozlewano na 2 litrowe dzbany. Nikt nie spodziewał się
takiego miejsca w środku górskich pustkowi.
Dzień 8 i 9 - Brescia i jezioro Garda we Włoszech
Rano, po śniadaniu ze świeżo upieczonego przez
Sonię chleba, ciasta i warzyw z ogrodu, ruszyliśmy w dalszą drogę. Niestety – przypadek rządzi się własnymi
prawami i przez noc zeszło nam całe powietrze z opony. Niedziela rano, w
najbliższym miasteczku żywego ducha, a stacja benzynowa zamknięta.
Dopatrzyliśmy się
dziadka w garażu, który obierał pomidory. Podjechaliśmy z minami
jak zbite psy i na migi, przy użyciu licznych onomatopei i najprostszym
angielskim staraliśmy się zobrazować, że zeszło nam powietrze z opony i szukamy
miejsca, gdzie można by ją było napompować. Dziadek zasępił się, popatrzył na nas z
niezrozumieniem. A po chwili jego twarz się rozpromieniła i
krzyknął tak, że echo odbiło się od gór: 'Aaaaaa!
Compressore!!!', po czym wcisnął mi w dłoń nożyk i na wpół obranego
pomidora i przyniósł z głębin garażu… compressore! :) Powtarzał to słowo później
przez cały czas i już nigdy nie zapomnimy, jak prosić o kompresor we Włoszech.
Jadąc nad
jezioro Garda przejechaliśmy przez Parco Naturale del Beigua (wspaniała i kręta
droga SP57 – SP40 i SP73)i udało nam się nawet jechać w chmurach! Na najwyżej położonych odcinkach temperatura spadła
do 15 stopni, a po zjechaniu na niższe
partie, znów było powyżej 30. Kolejną ciekawą drogą okazała się SP 165
prowadząca przez Parco Naturale delle Capanne di Marcarolo.
Lago di
Garda to największe i najczystsze jezioro we Włoszech. Żeby je objechać
potrzebujemy aż 156 kilometrów! Dookoła piękne winnice i góry. Błękitna,
krystaliczna i ciepła woda sprzyja kąpielom.
Z ciekawostek - coś co nam się bardzo spodobało we Włoszech. DARMOWA woda w odpowiednich punktach czerpania. Do wyboru gazowana (!!!), niegazowana i bardzo zimna. Można przyjść z kanistrami, butlami i butelkami. Czy po prostu się napić. Świetny pomysł! Popieram :)Taka darmowa woda powinna być w każdym kraju, miasteczku i wsi!
Lago di Garda - olbrzymie jezioro, robi wielkie wrażenie, zwłaszcza na mnie - fance jezior. I faluje niczym morze... Dzisiaj był smażing, plażing i chilling. I jak widać na filmiku te piękne winnice... pewnie i winning... :P
Po epickim
czasie nad Gardą i w mieście Brescia ruszamy do perełki włoskiej riwiery –
Liguryjskiego Cinque Terre.
5 miejscowości – Monterosso, Vernazza, Corniglia,
Manarola i Riomaggiore, wpisane zostały na listę UNESCO i tworzą niepowtarzalną
nadmorską mieszankę piękna, romantyzmu i krętych, widokowych dróg dla
motocyklistów.
Od miejscowości La Spezia warto jechać trasą SP370 i wjeżdżając
coraz dalej drogą SP51 przejechać cały nadmorski odcinek, wjeżdżając do
poszczególnych miasteczek. W Riomaggiore jest zakaz wjazdu wszelakich pojazdów
od 10:00 (jest szlaban i posterunek policji zaraz przy nim). Wjeżdżać mogą
jedynie mieszkańcy i osoby, które wynajęły coś w miejscowości. Dla auta to już
kłopot, ale motocykl można zostawić na jednej z zatoczek czy przy parkingu.
Miasta połączone są też koleją, oraz szlakiem pieszym Via dell’Amore, który
niestety w połowie zawalił się w 2013 i do dzisiaj władze Włoch nie postanowiły
go odnowić. Można też wybrać taksówkę wodną, ale to droga impreza (około 100e
za przepłynięcie z Riomaggiore do Vernazza).
Bajka! I to jedzenie... owoce morza pod każdą postacią - od wyrafinowanych dań z posh restauracji, po uliczne smażone ośmiorniczki i krewetki zamiast frytek...
Na naszą „bazę” wybraliśmy
Riomaggiore. Spędziliśmy tutaj 3 magiczne dni, pijąc wino, słuchając wieczorami
skrzypka dającego darmowe koncerty w zatoczce nad morzem i… wzięliśmy
najprawdziwszy w świecie ślub w ruinach zamku!
Co tu dużo mówić... Stało się! Spełniliśmy kolejne wspólne marzenie.
POBRALIŚMY SIĘ podczas naszej moto podróży. W bajecznym miejscu, otoczeni bliskimi ludźmi.
Nie zamieniłabym ani jednego momentu, ani jednej chwili, ani jednej minuty. Dziękuję wszystkim, którzy sprawili, ze TEN DZIEŃ stał się tak wyjątkowy!
Co to był za ślub! Co to była za impreza! :) Skończyło się tym, że po powrocie pociągiem z Vernazzy, gdzie mieliśmy kolację do białego rana, do Riomaggiore, w naszym 4 osobowym apartamencie spało 8 nieplanowanych osób, a my przespaliśmy noc poślubną ze świadkiem... przykryci reklamówką z Tesco ;)
A jutro...? Dalej w drogę - TOSKANIA!
Film z water taxi (wodnej taksówki) w drodze do restauracji weselnej. Widok na Al Castello w Vernazza, restauracji na klifie.
Kiedy
emocje poślubne już opadły, spakowaliśmy nasze manatki, wysłaliśmy paczkę z rzeczami już po-ślubnymi, spowrotem do UK i ruszyliśmy w dalszą trasę, prowadzącą przez
Toskanię – szlakiem cyklu gier Assassin’s Creed (II, Brotherhood i
Revelations). Jako kompletnie zakochany gamer w tej serii nie mogłam odpuścić
takiej okazji, żeby odwiedzić miejsca związane z Ezio Auditore di Firenze i
jego przygodami w zakonie Asasynów. Punktem kulminacyjnym miała być miejscowość
Monteriggioni. Zobaczyć tę niewielką miejscowość ukrytą za murami obronnymi, to
marzenie niejednego gracza.
Żegnaj piękna i morska Ligurio! Witaj
słoneczna, upalna, winno - oliwkowa Toskanio!
Tym sposobem
odwiedziliśmy Florencję, Sienę i zatrzymaliśmy się na kampingu oddalonym 2km od Monteriggioni – historycznej wsi –
twierdzy, która poza swoją rolą w grze Assassin’s Creed, odegrała również
rzeczywiste znaczenie na polu historii. Kamping okazał się bardziej niż
zaskakujący. Choć nie tani (38e), to przy rejestrowaniu się w biurze, Pani nas
zapisująca wręczyła nam butelkę wina chianti z kampingowych winnic. Takie
rzeczy tylko we Włoszech ;) Zjedliśmy przepyszną kolację w campingowej restauracji, która odwiedzają tubylcy z zewnątrz, posiedzieliśmy nad podświetlanym basenem i poszliśmy spać do naszego przytulnego namiotu... ;) A wino? Było zaskakująco dobre!
Dzień 15 - Monteriggioni i Rzym (Włochy) oraz Watykan
Rano zebraliśmy się z pola i zawitaliśmy do... Monteriggioni! :)Tak!
Zrobiłam to! Kolejne marzenie spełnione. Marek, dziękuję za to, że mogę je realizować z Tobą :*
Słynny zamek castello di Monteriggioni odwiedzony i zobaczony na własne oczy. Siedziba Ezio Auditore di Firenze, bohatera serii gier Assassin's Creed Ubisoftu, zobaczona w realu!
Jest mniejsza niż ta wirtualna i nie ma głównej willi na końcu murów, ale i tak jest przepiękna!
Ps. Wiem, że to wydarzenie zrozumieją tylko prawdziwi gamerzy... :P A jeśli chcesz przeczytać o nim więcej, to tutaj.
Kocham takie upały <3 🌞🌞🌞😎👍
Po drodze
do Rzymu, w Chianciano Terme, znów dała nam się we znaki felerna opona, z
której schodziło powietrze. Poszukując kompresora na zamkniętych w porze sjesty
stacjach benzynowych, poznaliśmy Giancarlo – włoskiego podróżnika i kierowcę
BMW GS Adventure Trophy, który nie dość, że pomógł nam w potrzebie z oponą, to jeszcze
wspólnie dojechaliśmy do Rzymu piękną trasa widokową, którą ten znał, jako
lokals. Trasa wiodła przez Parco di Monte Peglia e Selva di Meana, drogą SP114
nad jeziorem di Bolsena, SP39 nad jeziorem di Vico i SP4 nad jeziorem di
Bracciano.
W Rzymie termometry
zwariowały. 36,5 stopnia nas przywitało, gdy wjeżdżaliśmy pod Koloseum. O dziwo
– w stolicy jeździ się łatwo i przyjemnie, a ulice są szerokie. Choć czasem
kierowcy robią co chcą, wszystko się ze sobą jakoś tak samoistnie zazębia.
Bardziej trzeba zwracać uwagę na skutery, bo te potrafią tak lawirować i
manewrować między autami, że czasami zaskakiwało mnie jak to możliwe bez
teleportacji.
Jest i Collosseo! Robi wrażenie...A poniżej filmik - zlepka z jazdy motorem ulicami Rzymu. Stabilizacja obrazu Sony Xperia Z5 po prostu miażdży - to już nie jest zwykły wymiar telefonu.
Dzień 16 - Państwo San Marino, miasto Rimini (Włochy)i Lido di Dante (Włochy)
Z Rzymu droga powiodła nas przez piękne tereny, pełne wzgórz z twierdzami i zameczkami oraz typowych domostw wśród pól. Dotarliśmy do najstarszej republiki świata - San Marino, która istnieje od 301 roku i ma bardzo ciekawą historię powstania.
San Marino ma bardzo ciekawą historię... my dzisiaj też jedną ciekawą mieliśmy, ale o tym poniżej ;)
Z Wikipedii:
"San Marino uważa się za najstarszą istniejącą republikę świata, utworzoną w 301 roku przez chrześcijańskiego budowniczego, kamieniarza (inni podają, że był kowalem) zwanego świętym Marinusem. Gdy uciekał przed prześladowcą chrześcijan, cesarzem rzymskim Dioklecjanem, ukrył się na szczycie Monte Titano (najwyższe z siedmiu wzgórz San Marino) i tam założył małą wspólnotę chrześcijańską. Właścicielka ziemi, Rimini, zapisała ją w testamencie wspólnocie chrześcijańskiej. Na pamiątkę kamieniarza ziemię nazwano „Ziemią San Marino”, by w końcu zmienić ją na „Republika San Marino”. "
„Curva,
curva, curva – gommista!” 😂🙈🙊🙉
Na stacji
benzynowej poznaliśmy Massimo, mówiącego bardzo ładnie po Polsku. Pomógł nam i
pokazał, gdzie możemy naprawić naszą oponę, którą codziennie musieliśmy
pompować i szukać kompresora, bo nie mieliśmy ze sobą nic do pompowania.
Nawet nie
zdawaliśmy sobie sprawy z tego, ze samo słowo „zakręt” po włosku to dość często
używana w Polsce inwektywa w stosunku do kobiety lekkich obyczajów. Gdy nam jakiś
przechodzeń tłumaczył, jak dojechać do wulkanizacji, prawie pospadaliśmy z
motocykla ze śmiechu. Dobrze, że dużo gestykulował, łatwiej było zrozumieć w
którą stronę te zakręty… ;) Ostatecznie dojechaliśmy do celu, ale… w zakładzie
nikt nie mówił po angielsku. Udało się wyjaśnić wszystko na migi i z pomocą
Google Translatora. W takich chwilach okazuje się niezastąpiony! Ale było
śmiechu! Kolejna przygoda do kolekcji.
Z
nowiusieńką oponą, jako pamiątką z San Marino, pojechaliśmy do Rimini, gdzie
przez cały długi i zamknięty deptak tylko dla pieszych, eskortowała nas
policja, w geście sympatii dla motocyklistów. Ot tak, żeby nam było szybciej,
bo większość uliczek była pozamykana i musielibyśmy cofnąć się aż do głównej
drogi, by wydostać się z Rimini. Udało się – po dotarciu na pustą i spokojną
plażę w Lido di Dante, rozłożyliśmy nasz materac i spaliśmy na dziko na plaży,
mając nadzieję na obudzenie się wraz ze wschodem słońca. Udało się, ale…
widniejące na horyzoncie platformy wiertnicze trochę popsuły nam ten widok,
chociaż dzięki nim – zapamiętamy go na długo!
Wenecja –
kolejny przystanek. Jak wiadomo, nie można po niej poruszać się pojazdami,
zostawiliśmy więc motocykl na płatnym parkingu tuż przy wjeździe. Nie sposób
nie trafić – znaki i policja kieruje bezpośrednio do niego. Jest również
niedaleko bezpłatny parking dla motocykli (parcheggio moto), ale jedynie na 24
godziny. Po tym czasie ryzykujemy odholowanie naszego konika.
Wenecja
zachwyca… i rozczarowuje zarazem. Drażni przepychem, tłokiem i komercją, by po
chwili rozkochać nas w sobie ukrytym wąskim przejściem bez ludzi, na końcu
którego znajdziesz romantyczną knajpkę z aromatyczną kawą i domowymi wypiekami. Irytuje śmieciami i brudem, by zaraz rozkochać Cię w widokach i budownictwie.
Udało
nam się znaleźć wiele pięknych , zacisznych miejsc, gdzie można było przycupnąć
i w spokoju napawać się widokami czy podglądać taksówki i gondole podpływające
pod wodne bramy hoteli. I co ważne – wbrew opinii niektórych – Wenecja nie
śmierdzi! Wręcz przeciwnie - czułam jedynie zapach espresso, czosnkowych frutti
di mare (owoców morza), wody i wodorostów. No, może te najdelikatniejsze,
przypudrowane noski, nielubiące zapachu wody, uznają że śmierdzi, ale nam nie
przeszkadzało, wręcz przeciwnie – to klimat tego miasta.
Czas na nocne zwiedzanie. Śpimy dzisiaj w hotelu tuż przy placu świętego Marka. Zaszaleliśmy - ostatnia noc we Włoszech... Paradoks - wczoraj spaliśmy na plaży na nienadmuchanym materacu... a dziś w 4 gwiazdkach, z kapciuszkami i szlafroczkiem złożonym na łóżku, gdzie pod 'wodną bramę hotelową' podpływają gondole i wodne taksówki, które można zamówić w recepcji...Dzień 18 - Przełęcz Stelvio i Strada del Vino, Włochy / Austria
Żegnamy się
powoli z Italią, choć z ciężkim sercem. Na deser zostawiliśmy sobie coś, o czym
już dawno oboje marzyliśmy – przełęcz Stelvio.
Przejechaliśmy
magiczną Via del Vino (Strada del Vino lub Weinstrasse) drogą SP19 łączącą się
z SP14 , gdzie po horyzont, od gór do gór, ciągną się winnice. Cudowny widok i
zapach świeżych winogron nie do opisania! Co ciekawe - tutaj znaki są w dwóch
językach i ludzie gaworzą sobie po włosku i austriacku. W winnicy, gdzie się
zatrzymaliśmy, Pan sprzedający wino mówił po angielsku i opowiadał nam, że mimo
przynależności do terenów włoskich, on czuje się Austriakiem i to jego język.
dziwnie troszkę, mieszkać w jednym kraju, ale sercem przynależeć do drugiego,
który leży zaraz nieopodal.
STELVIO. Droga
SS38 taka kręta! Taka piękna! Na szczycie
zastały nas 3 stopnie i padające płatki śniegu. Marzenie spełnione, a
przełęcz robi ogromne wrażenie – żadne zdjęcia, choć najlepsze - nie oddadzą
jej zakrętów przejechanych samemu. Nocujemy z widokiem na góry i jezioro Lago
di Resia (droga SS40) – tuż obok granicy włosko – austriackiej. Tutaj też
wszyscy mówią jedynie po austriacku.
Nie mogliśmy też przepuścić okazji, żeby nie przejechać słynną (jeśli nie najsłynniejszą) przełęczą STELVIO. Taka kręta! Taka piękna! Na szczycie 4 stopnie i padające płatki śniegu!!! Amplitudy OGROMNE.
Postanawiamy
przejechać przez Tyrol. Na drodze B179 (która jest częścią europejskiej drogi
E532) świetny postój i punkt widokowy na jezioro Blindsee. Bardzo, bardzo
podoba nam się podejście Austriaków do 'bajkersów'. Machają, uśmiechają się, a
w prawie każdej miejscowości znajdzie się zajazd / hotelik czy pensjonat
przychylny motocyklistom. Z daleka widać mrugające neony przedstawiające
motory, makiety motorów na dachach budynków, banery z bajkami, czy duże napisy
'Herzlich willkommen motorrad'. I to lubimy!
W drodze przejechaliśmy Austrię, Niemcy, Luksemburg i Belgię, aż do Francji.
Po drodze zwiedziliśmy centrum Luksemburga i zahaczyliśmy o belgijską Brukselę, gdzie zobaczyliśmy słynne Atomium. Robi wrażenie, a flaga dumnie powiewa na jego szczycie.
Ta wyprawa
tylko zaostrzyła nasz apetyt na kolejne. I tak za jakiś czas postanowiliśmy
sprawdzić podczas dwutygodniowego wyjazdu, czy makaki gibraltarskie faktycznie
są takie groźne. A w tym roku planujemy objechać Bałkany.
Dziś, gdy
mi smutno, gdy mi źle - właśnie za tymi dniami tęsknię i wspominam. Spełniła
się jedna z moich wielkich przygód, o których marzyłam. W dodatku z najfajniejszym
kierowcą u boku :)
Gdzie
tankować?
Warto
zjeżdżać z głównych i mocno uczęszczanych tras. Na niedużej, lokalnej stacji
benzynowej zapłacimy nawet o 30 - 40 euro centów taniej za litr paliwa, niż na
autostradzie. Średnia cena za litr we Włoszech i Francji to około 1,45e
Jak
płacić?
Wszędzie
posługiwaliśmy się bez problemu euro i kartami kredytowymi. Trzeba się
przygotować na to, że nie wszędzie zapłaci się kartą, warto więc mieć gotówkę.
Gdzie
zjeść?
Śniadania i kolacje to zwykle zakupy w
lokalnych sklepach i marketach – przeciętna kwota na zakupy to około 10-12 euro
na dwie osoby, która wystarcza na przygotowanie kanapek, kawy, soku i jakiegoś
deserku. Gotowaliśmy też na kuchence gazowej proste dania.
Posiłek w
restauracji – to trochę skomplikowane, jeśli chodzi o godziny we Francji i
Włoszech. Po godzinie 12:00 do co najmniej 18:00 można zapomnieć o zjedzeniu
czegoś innego niż hot - dog. Owszem, restauracje są i prosperują, ale jedzenia
nie uświadczy się niestety, ewentualnie kawę i lody. Sjesta.
We włoskiej
Ligurii doskonałą przekąską okazały się smażone owoce morza, podawane w rożkach
zamiast frytek. Koszt 5e – duża porcja obiadowa.
Darmowa
woda we Włoszech
Coś co nam
się bardzo spodobało we Włoszech. DARMOWA woda w odpowiednich punktach
czerpania. Do wyboru gazowana (!!!), niegazowana i bardzo zimna. Można przyjść
z kanistrami, butlami i butelkami. Czy po prostu się napić.
Odzież
Należy
przygotować się na każde warunki. Jak to w górach, pogoda zmienną jest i od
słonecznej do deszczowej mały krok. Do tego wielkie amplitudy i rozpiętość
temperatur – od upału 36,5 stopnia w Rzymie do 3 i śniegu na przełęczy Stelvio.
Warto zabrać CIENKĄ koszulkę z długim rękawem, która będzie chronić przed
słońcem.
Gdzie
spać i za ile?
Nie ma
problemu ze znalezieniem noclegu w rozsądnej cenie na popularnych appkach z
pokojami i pensjonatami typu b&b. Średnia cena to 40e, ale trzeba pamiętać,
że to ŚRODEK SEZONU, więc ceny są znacznie zawyżone. We Francji warto zatrzymać
się w hotelach typu F1 – są tanie i standardem nie najgorsze. Pola kampingowe
we Włoszech oferują miejsca w średniej cenie 20-35 euro za motocykl, spory
namiot i dwie osoby - czasami taniej wypadało b&b bukowane tego samego dnia
przez aplikację na telefonie. Warto zaopatrzyć się w solidne śledzie – na wielu
polach namiotowych podłoże jest kamieniste i zwykłe śledzie sobie nie radzą.
Bezpieczeństwo
Podczas
całej podróży nie spotkaliśmy się ani razu z kryzysową sytuacją czy
niebezpieczeństwem ze strony innych osób. Ludzie, zwłaszcza małych
miejscowości, są bardzo przychylni, ciekawi i pomocni. We Włoszech należy
pilnować się na rondach – Włosi po prostu uwielbiają je ścinać i zmieniać pasy
bez kierunków.
Relację z tej podróży możesz znaleźć w numerze 05/2018 czasopisma "Motocykl"
Prześlij komentarz
Dzięki, że zostawiasz po sobie ślad - to zawsze motywuje :)